wtorek, 15 lipca 2014

WINO DOMOWE – NIE TAKIE STRASZNE


Dopiero pierwsze wino za mną, więc nie mam się jeszcze, czym zbytnio chwalić (chociaż to pierwsze wyszło pysznie;). Ale zanim się wprawię i zapomnę jak to na początku było, to chciałam krótko podsumować, jakie doświadczenia już zdobyłam, oraz przekonać innych, że nie taki diabeł straszny jak go malują.

Bardzo chciałam zrobić wino, ale trochę się tego bałam. Nie miałam do tej pory żadnych doświadczeń w tej kwestii, gdyż u mnie w domu nigdy wina się nie robiło. Cała moja wiedza pochodziła z książki Jana Cieślaka „Domowy wyrób win”, z różnych forów internetowych oraz od dalekiego dobrego wujka, który wino robił od wiek wieków, więc się rąbkiem tajemnicy zechciał podzielić. Od tegoż wujka pożyczyliśmy sprzęt – balon z korkiem (25l) i rurką fermentacyjną. Wujek zaopatrzył nas również w litr „chodzącego” wina z winogron, i zapewnił, że wystarczy ono zamiast drożdży winiarskich.

Wino na szczęście się udało. Jednak przez cały czas jego produkcji miałam obawy czy to się dobrze skończy, a także zaskoczyło mnie kilka rzeczy.

Z potrzebnych sprzętów wystarczą: balon oraz rurka fermentacyjna z korkiem, później przydałaby się jeszcze wężyk do zlewaia wina.

Doświadczenie 1:
Chociaż wino na dzikich drożdżach od wujka wyszło (wujek tradycjonalista używa tylko samych winogron), jednak następne wino będę już robić na szlachetnych drożdżach winiarskich. Jeśli kupujemy konkretny szczep drożdży łatwiej jest nam przewidzieć, do jakiej mocy wina mogą one żyć. Gdy są jakieś problemy z winem, często pada pytanie o to, jakich drożdży się użyło. Ponadto drożdże wytwarzają także produkty uboczne fermentacji – całą masę związków aromatycznych i smakowych. Używając drożdży dzikich po prostu nie wiadomo czego się spodziewać.

Doświadczenie 2:
Nie wiedziałam, że aż tak wiele z tego, co użyję do produkcji wina odpadnie. W sensie ilość osadu mnie zaskoczyła. Po odjęciu owoców objętość wina znacząco się zmniejszyła, to jasne, ale efekty kolejnych klarowań jeszcze bardziej mnie zasmuciły gdyż nie byłam na to przygotowana. Bez owoców wina było ok. 10 litrów, pozostało 7.  

Doświadczenie 3:
Ciężko jest na Internecie znaleźć konkretne porady. Albo inaczej: porad jest strasznie dużo, ale też każdy przypadek jest indywidualny i od każdej reguły znajdą się wyjątki. Na forach internetowych podają fachowe odpowiedzi poparte konkretnymi przykładam i wyliczeniami. Jednak w przypadku mojego wina robionego trochę „na oko” bez cukromierza niewiele rad dało się przystosować.

Wszystkie potrzebne składniki to: owoce, cukier i drożdże winiarskie (oraz woda).

Doświadczenie 4:
Nie martwić się na zapas. Nie trzeba się martwić robieniem wina dopóki się coś nie zepsuje. Myślałam, że proces ten sam w sobie jest skomplikowany. Okazało się, że wcale nie.  W sumie tylko na początku trzeba odpowiednio poodmierzać składniki i wszystko nastawić. Potem po odpowiednim czasie kilka razy obciągnąć znad osadu i wyklarować. A poza tym się czeka, czeka, czeka. To czekanie było trochę niepokojące, bo ciągle się zastanawiałam czy wszystko przebiega jak powinno i czy o czymś nie zapomniałam.

Podsumowanie: domowa produkcja wina okazała się prostsza i nie wymagała wiele trudu. To dopiero pierwsze nieśmiałe doświadczenia, ale bardzo mi się spodobały. A skoro pierwsze kroki (te wydaje mi się najtrudniejsze) mam już za sobą, to teraz dalej będę się w tym temacie doszkalać i uczyć na błędach. Chcę się nauczyć obsługi cukromierza, żeby wznieść moje niemrawe winiarstwo na następny poziom;p



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz